Podeszła ostrożnie i bardzo, bardzo powoli do miejsca, gdzie woda była najpłytsza. Stała na ostatnich suchych kamieniach. Przed nią była woda. Mokra, lodowata, dusząca woda. Nic przyjemnego. Nic, co można by było w mniemaniu Lantii lubić. W głowie jej się nie mieściło, że ktoś naprawdę może kochać jak ta bezbarwna ciecz zalewa mu oczy, uszy i nos. Pić - owszem, można, a nawet trzeba, ale żeby wskakiwać do niej i z przyjemnością narażać się na utonięcie? Głupota...
Zdawszy sobie sprawę, że stoi w miejscu już od jakiegoś czasu i beznamiętnie wpatruje się w niespokojną toń, zdecydowała się wreszcie wleźć do rzeki. A nuż czarny basior idący za nią zacząłby coś podejrzewać...
Krok za krokiem, znajdowała się coraz głębiej. W połowie szerokości rzeki, gdzie nurt był najmocniejszy, woda sięgała jej niemal do łba. Siła ciągnąca ją w dół, ku morzu, była zbyt silna by Srebrnooka dalej mogła iść po dnie w kierunku drugiego brzegu. Z wielkim wysiłkiem zaczęła więc płynąć, błagając w myślach by ta przeprawa skończyła się jak najprędzej.
Gdy wreszcie udało jej się dotrzeć na płyciznę, wyskoczyła z wody i otrzepała się. Nie powiedziawszy ani słowa, ruszyła truchtem na północ, wzdłuż rzeki. Najpierw trzeba będzie wleźć na górę... Spojrzała ukradkiem na wodospad.